Ten film to agresywna amerykańska propaganda w latach 50'ych. Altman stara się prowadzić widza po nitce do kłębka, lecz przez przypadek pokazuje trochę więcej niż by chciał. Mianowicie "delikwenci" byli w zasadzie wypadkową procesów, które zachodziły wtedy w USA. Surowe mieszczaństwo, obyczaje rodem z XIX-wiecznej Europy, próba normalizacji społeczeństwa, rodząca się świadomość narodowa - to wszystko wzbudzało gwałtowny sprzeciw młodego pokolenia, a następnie zaowocowało w latach 60'ych rewolucją hipisowską. Kontrast między tym, co chciało narzucić państwo, a tym czego chciała młodzież był tak wielki, że przybrał formę buntu. Altman jednak na tyle zniekształca rzeczywistość, że i tak koniec końców widz ma wrażenie, że za wszystko odpowiedzialna jest "zła młodzież". Rosjanie w tym czasie posługiwali się bardzo podobnymi środkami, czego przykładem jest film "Los człowieka". Mimo wszystko najciekawsze w tym filmie jest to, czego nie ma i warto zobaczyć ten film, by uświadomić sobie jak silna była propaganda w tamtych czasach.
Czy ja wiem... z filmu jasno wynika, że bohater nie wpadł by złe towarzystwo, gdyby nie pewne działania rodziców jego partnerki. Owszem, całość jest toporna i pokazuje wydarzenia z gracją godną propagandy antynarkotykowej lat 30-tych, ale nie zniekształca rzeczywistości aż tak, żeby widz mógł za wszystko winić "złą młodzież"...